adres: ul. Królewska 11
data otwarcia: w 1939
Czyli Sztuka i Moda, urocze miejsce w centrum Warszawy, mieszczące się na podwórzu kamienic przy ul. Królewskiej 11. Dawniej część gospodarstw pobliskiego pałacu Czartoryskich i siedziba XIX-wiecznego teatrzyku ogródkowego „Alkazar”, który w dwudziestoleciu międzywojennym zamieniono w oranżerię, a następnie w lokal. „SiM” już przed wojną zaskarbił sobie renomę kawiarni artystycznej. Nowy „SiM”, powstały na gruzach września 1939 r., kontynuował działalność swojego przedwojennego imiennika. Kierownikiem „SiM-u” był Adam Domański, który odpowiadał za organizację i oprawę artystyczną. W ciągu czterech i pół roku przez kawiarnię przewinęło się ok. 1300 aktorów, piosenkarzy, malarzy, pisarzy i muzyków, którzy na małej scence, ujętej skrzydłami dwóch fortepianów, zabawiali warszawiaków codziennie przez cały okres okupacji. Na kameralnym podwórku „SiM-u” mieściła się również gospoda ”pod Złotą Kaczką”, która była nieodzowną częścią artystycznego azylu. Artyści dostawali tu obiady na preferencyjnych warunkach i w każdej chwili mogli liczyć na schronienie.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
GALERIA
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ZOBACZ WIĘCEJ
>>>
ARTYŚCI ZWIĄZANI Z KAWIARNIĄ
WSPOMNIENIA
Któż mógł przypuszczać, że drukowane przez nas co miesiąc kalendarzyki SiM-owskie, zawierające miesięczny program imprez, za dwadzieścia lat będąjuż cennym dokumentem historycznym? Leżały na każdym stoliku, stali bywalcy „SiM-u” posługiwali się nimi zamiast zwykłych kalendarzy. Mój zbiór spłonął w 1944 roku i nie wiem, czy ktokolwiek posiada jeszcze choć jeden egzemplarz.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
W poważniejszym repertuarze królowała niezastąpiona Ewa Bandrowska-Turska (przy akompaniamencie Jadwigi Szamotulskiej). Jej koncerty cieszyły się zawsze wielkim powodzeniem i przyciągały prawdziwych znawców. Ewa Bandrowska-Turska nie ograniczała się do repertuaru poważnego; oprócz arii z najsłynniejszych oper śpiewała także stare, piękne walce i śliczne francuskie berżeretki, które wykonywała z niewysłowionym wdziękiem. Toteż wszyscy bywalcy „SiM-u” z ogromnym żalem przyjęli pewnego dnia wiadomość, że Bandrowska-Turska zrezygnowała w ogóle z występów. Tę decyzję artystki spowodowała propozycja Niemców, którzy usiłowali ją nakłonić do występów w ówczesnym Stadtstheater (tak się wówczas nazywał Teatr Polski). Pod pretekstem choroby Ewa Bandrowska-Turska odmówiła i przestała w ogóle występować, zajmując się wydawaniem kawy „U Aktorek” na Mazowieckiej. Za nią podążyli tam jej liczni wielbiciele, którzy dotychczas byli stałymi gośćmi „SiM-u”.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Wolne dni wypełniały recitale wirtuozów: Zbigniewa Drzewieckiego, Jana Ekiera, Jerzego Lefelda, Pawła Lewieckiego, Andrzeja Wąsowskiego, Bolesława Wóytowicza i innych. W te dni „SiM” zamieniał się w salę koncertową, wypełnioną miłośnikami dobrej muzyki.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Jeszcze inny sposób selekcji zastosował z własnej inicjatywy p. Michałowski, portier „SiM-u” – wytrawny portier warszawski i nieoceniony znawca ludzi. Gdy ktoś wydawał mu się podejrzany, pytał grzecznie:
– Czy ma Pan już zarezerwowany stolik? Nie? Wobec tego polecamy się na przyszłość i prosimy rezerwować miejsce co najmniej na 3 dni wcześniej.
Był to system znakomity, szczególnie, że wstęp do „SiM-u” był – poza rzadkimi wyjątkami – bezpłatny. Pozwalał nam uniknąć towarzystwa waluciarzy i wielu ludzi „niepewnych”.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Wnętrze „SiM-u” – jedyne w swoim rodzaju, gdyż przerobione z dawnej oranżerii, z dwiema bocznymi lożami – starą i nową o szklanym dachu – było pełne uroku i spokoju. Stale urządzaliśmy okresowe wystawy malarstwa – w pierwszym rzędzie dzieła pędzla naszych bywalców. Kilkakrotnie wnętrze „SiM-u” ozdabiały krowy Lasockiego, pejzaże [Henryka] Szczyglińskiego lub portrety Janowskiego. Do spółki, która dzierżawiła „SiM”, należała m.in. Olga Niewska, której piękna rzeźba zdobiła połączenie głównej sali z nową lożą. Cztery maski gipsowe jej dłuta osłaniały źródła światła. Oświetlenie sali było ukryte, zaś w lożach stały lampy z ozdobnymi abażurami, które pomagały utrzymać charakter bardziej salonu towarzyskiego niż zwykłej kawiarni.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
W kawiarni w „SiM-ie” można było załatwić rozmaite sprawy, bardzo różni ludzie tam przychodzili. [Jerzy] Erhardt-Domański powiedział mi kiedyś: „Mira, gdyby tak dzisiaj z twojego koncertu zgarnęli ludzi, dostaliby w swoje ręce cały nasz tajny warszawski rząd”.
Mira Zimińska-Sygietyńska, Nie żyłam samotnie, WAiF, Warszawa 1985.
„SiM” oprócz działalności artystyczno-gastronomicznej pełnił również funkcje konspiracyjne. Lokal posiadał dwa wejścia, oficjalne od ul. Królewskiej 11 i nieoficjalne od ogródka i podwórza domu przy ul. Krakowskie Przedmieście 7, korzystano z niego w tzn. chwilach bardziej dramatycznych.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Mariusz Maszyński, poza występami, pełnił funkcję gospodarza „SiM-u” i jemu przede wszystkim lokal zawdzięczał swój niezwykły urok [...]
Mariusz Maszyński – wielki aktor, zamordowany wraz z żoną (również pracowniczką „SiM-u”) w czasie powstania. Był z nami od początku. Przez wszystkie te lata każdy czwartkowy wieczór należał do niego. Na repertuar Maszyńskiego składały sie piosenki, recytacje i monologi, te ostatnie nieraz przeplatane subtelnymi aluzjami politycznymi. Słuchacze zresztą byli tak uczuleni na wszelkie dwuznaczniki i podteksty, że często znajdowali aluzje tam, gdzie ich wcale nie było. Jedną z weselszych i najładniejszych w repertuarze Maszyńskiego była niewinna piosenka o „trzech doboszach, którzy wracali z wojenki“ – stale wzbogacana i urozmaicana interpretacyjnie. Jej ogromne powodzenie wzięło się m.in. stąd, że słuchacze doszukali się w niej odgłosów maszerującego polskiego wojska, kpin z hitlerowców i wielu innych patriotycznych aluzji, których tam naprawdę nie było. Było natomiast tylko aktorstwo najwyższej klasy. Piosenka ta stała się swego rodzaju „zawołaniem“ „SiM-u”, zwłaszcza od chwili, gdy w gablotce przy wejściu na salę pojawiły się trzy figurki owych doboszy, zręcznie zmajstrowane przez jednego ze stałych bywalców.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Wspaniałą listę tworzą nazwiska pianistów, występujących w „SiM-ie”. Codziennie należały do nich dwie godziny południowe, a ponadto wiele wieczorów. Jednym z pierwszych pianistów tzw. południowych był Roman Jasiński, obecnie dyrektor muzyczny Polskiego Radia. Jego niecodzienny dowcip i poczucie humoru były zawsze dodatkową atrakcją dla grona przyjaciół i znajomych. Poza Romanem Jasińskim, który niestety dość szybko zrezygnował z występów, przed południem grywało wielu pianistów: Nowicki, Tokarski — zamordowany w Oświęcimiu, Morawski i inni.
Przez dłuższy czas grywał na fortepianie Leopold Zieliński, zwany przez wszystkich „Lopkiem” – młody, wybitnie zdolny pianista, uczeń Józefa Hofmanna. Występował z repertuarem poważnym, niejednokrotnie przemycał w nim Chopina. Warunki okupacyjne wytrąciły go jednak z równowagi i niestety opuścił „SiM”. Nigdy już nie osiągnął ówczesnego poziomu – nigdy już nie grał tak pięknie jak w „SiM-ie”.
Wreszcie, żeby wyczerpać i tak skromną ilość nazwisk, które pozostały jeszcze w pamięci, muszę wspomnieć o Henryku Ładoszu, o duecie fortepianowym Lawina – Rewkowski, o zespole jazzowym Kwiecińskiego, o sztukmistrzu Nemo i innych. Wszyscy razem tworzyli przecież „SiM” – zjawisko wówczas wyjątkowe, dziś – niepowtarzalne.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Codzienne koncerty w „SiM-ie” nie ograniczały się do występów śpiewaków i pianistów. Np. niedzielne i świąteczne poranki 1940 roku poświęcone były z zasady muzyce poważnej w wykonaniu tria: Eugenia Umińska – skrzypce, Kazimierz Wiłkomirski – wiolonczela i Maria Wiłkomirska – fortepian. Poranki te były zresztą dość licznie „zaszczycane“ przez oficerów niemieckich, lubujących się w muzyce kameralnej. Często grywał również świetny skrzypek Wacław Niemczyk.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Jedną z najbardziej charakterystycznych grup codziennych, stałych gości było kółko tzw. „zupojadów” – jak sami się nazywali. Nazwa wzięła się stąd, że należący do tego grona byli specjalnymi amatorami doskonałych i tanich zup, które w „SiM-ie” podawano tylko uprzywilejowanym i cenionym gościom, przynosząc je z pobliskiej „Złotej Kaczki”. Wśród nich królował słynny malarz (słynny m.in. z tego, że nie miewał romansów ze swymi modelkami) – Lasocki, niezrównany portrecista krów. Asystowali mu zwykle [Henryk] Szczygliński i Czerny, z muzyków – Stanisław Kazuro, z pisarzy – Juliusz German, który jako stały bywalec pisał powieść-kronikę „SiM-u”. Nie wiem, co się stało z tym nieocenionym dokumentem historyczno-obyczajowym, zapewne spłonął razem z Warszawą w 1944 roku.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
„SiM” był miejscem bardzo spokojnym. Położony w centrum miasta, ale z dala od zgiełku ulicy, wydawał się azylem i ukojeniem dla rozklekotanych nerwów. Że nim nie był – przekonywaliśmy się dość często. Ale to już nie ma nic wspólnego ani z muzyką, ani z życiem artystycznym. To jedyna rzecz z tamtych czasów, o której warto zapomnieć.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Któregoś dnia w czasie koncertu ktoś nagle wszedł, i coś szepnął Tadeuszowi [Sygietyńskiemu]. Tadeusz wstał od fortepianu i mówi do mnie: „Przerywamy”. Zresztą ludzie zaczęli już wychodzić. Pytam: „Co się stało?”. „Zejdź ze sceny”. Zeszłam. Erhardt-Domański powiedział: „Na Piusa odbyła się egzekucja”. Zrobiło nam się strasznie smutno.
Mira Zimińska-Sygietyńska, Nie żyłam samotnie, WAiF, Warszawa 1985.
W związku z tym udało mi się kiedyś odnieść duży sukces osobisty. Mieliśmy w „SiM-ie” reflektor – jeden, ale ze zmiennymi kolorami, starannie przez p. Mirę [Zimińską] dobieranymi do każdej piosenki. Kiedyś, bezpośrednio przed jej występem, reflektor zepsuł się, bez możliwości szybkiego naprawienia. Oczekująca na sali publiczność znała wymagania Miry Zimińskiej i była [przygotowana] na odwołanie występu. Przypadkiem obecny na sali Janusz Minkiewicz orzekł, że „z koncertu – nici“ i bodajże swą racje gwarantował jakąś „wódką”. Nie wiem już dziś, w jaki sposób udało mi się artystkę namówić i występ odbył się jednak – przy zwykłym oświetleniu i niezwykłym aplauzie publiczności.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Po zerwaniu kontraktu przez [Leopolda] Zielińskiego przy fortepianach SiM-owskich zasiadł duet, składający się z dwóch młodych kompozytorów – Witolda Lutosławskiego i Andrzeja Panufnika. Duet [...] tak wrósł w atmosferę kawiarni, że przetrwał aż do powstania i stał się niemal symbolem „SiM-u”. Obaj kompozytorzy prezentowali w tych koncertach tyle ciekawych opracowań, wirtuozowskiej techniki i idealnego zgrania, że nieodmiennie przyjmowani byli z entuzjazmem.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Atmosfera „SiM-u” była jedyna w swoim rodzaju. Goście przypadkowi byli właściwie wyjątkiem. Około 20% stanowili codzienni bywalcy, którzy przychodzili trochę jak do klubu, trochę jak do znajomych, pogadać, obejrzeć ludzi, dowiedzieć się nowin. Kawiarnie stały się centrum życia towarzyskiego – w „SiM-ie” kwitło ono wspaniale, urozmaicane występami artystycznymi najwyższej klasy. Reszta publiczności przychodziła przede wszystkim dla koncertów. Przez odpowiedni dobór programów i artystów udało nam się wyeliminować lub ograniczyć do minimum gości niepożądanych.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Osobną atrakcją „SiM-u” był słynny Stefan Ossowiecki, który o swą sławę „jasnowidza“ dbał w sposób niezwykły, ale rozbrajający. Ossowiecki miał słabość do płci pięknej, ułożyliśmy więc z nim niezawodny system „czarowania“. Gdy zależało mu na zdobyciu względów jakiejś znajomej mi pani, opowiadałem mu o niej wszystko, co wiedziałem (i co mogłem powiedzieć), a następnie przy najbliższej okazji przedstawiałem „jasnowidza“ łatwowiernej i zaintrygowanej niezwykłą znajomością ofierze. Ossowiecki brał ją za rękę, patrzył głęboko w oczy i... mówił jak z nut. Efekt był zwykle piorunujący. Skądinąd muszę przyznać, że parokrotnie byłem świadkiem zdumiewających, niewytłumaczalnych i tym razem już prawdziwych przejawów jego talentu.
A.J. Domański, Sztuka i Moda, „Ruch Muzyczny” 1960, nr 8.
Dziwne rzeczy się w tej kawiarni działy. Załatwiało się rozmaite sprawy. Można było tam na przykład kupić „arbeitskartę”. Karteczka taka kosztowała 10 dolarów i butelkę koniaku. Mój przyjaciel Jerzy Erhardt to załatwiał. Wtedy nazywał się Domański. Miał kogoś zaprzyjaźnionego, kto znał jakiegoś Niemca, który te tak ważne wtedy dokumenty za taką cenę sprzedawał. Sama kupiłam ich kilka.
Mira Zimińska-Sygietyńska, Nie żyłam samotnie, WAiF, Warszawa 1985.
Pewnego dnia w czasie łapanki wywieziono wszystkich gości, a obaj pianiści uratowali się w ostatniej chwili z resztą personelu.
Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 2010.